Dziś o pewnym przemiłym wspomnieniu… W sierpniu 2016 roku razem z moim mężem obchodziliśmy dziesiątą rocznicę ślubu, którą wspólnie celebrowaliśmy w towarzystwie naszych znajomych. Jeżeli chodzi o mnie, całe rocznicowe przedsięwzięcie miało być niespodzianką i … wierzcie! Było! I to niemałą!
Wiedziałam tylko tyle, że weekend spędzamy w Warszawie, a ja dodatkowo mam zapakować coś eleganckiego na wyjściową, wieczorną kolację. W wieczór naszej rocznicy, która wypadała w piątek, kolega męża wraz z żoną podjechali pod nasz hotel, aby zabrać nas do restauracji. Ani ja, ani żona kolegi do samego końca nie wiedziałyśmy, gdzie jedziemy. Co więcej – sam kolega męża nie znał nazwy restauracji, miał tylko podany adres. 
Kiedy nagle z alei Ujazdowskich skręciliśmy w parkową, zaciszną uliczkę z niskim budynkiem po boku, byłam nieco zdezorientowana. Jaka restauracja może mieścić się w takim miejscu? W momencie, gdy o tym myślałam, mój wzrok spoczął na napisie umieszczonym na niskim, przytulnie oświetlonym budynku. Atelier Amaro. Dech mi zaparło z wrażenia. Z otwartymi ustami, nie mogąc niczego powiedzieć, patrzyłam, jak kolega parkuje auto w pobliżu atelier, a mój mąż oznajmia, że z okazji rocznicy dzisiejszy wieczór spedzimy z naszymi znajomymi właśnie w słynnym studio kulinarnym Wojciecha Modesta Amaro. Po wyjściu z samochodu czekała mnie kolejna, przemiła niespodzianka. Nasz dziesiąty małżeński rok postanowili z nami uczcić także nasi znajomi z Lublina, którzy czekali już na miejscu…
Już od progu atelier zostaliśmy przywitani przez obsługę i zostaliśmy poinformowani, przez kogo będziemy obsługiwani w czasie wieczoru. Zostało nam także przedstawione menu całej uroczystej kolacji, które składało się z tzw. momentów. Pięknie, prawda?

Po przedstawieniu menu i wyborze win rozpoczęła się główna kolacja. Poprzedziły ją zaskakujące przystawki. Po nich nastąpiły właściwe momenty. Każdy z nich był dla naszej szóstki serwowany w jednym czasie. Nie było sytuacji, że ktoś z nas czekał na otrzymanie porcji. Co więcej, kelnerzy serwowali dania w sposób zsynchronizowany, co pięknie i elegancko wyglądało!
Poniższe porcje będą się Wam wydawać śmiesznie małymi…Wierzcie na słowo – wyszłam z restauracji syta aż do dnia następnego! Bądź co bądź, momentów było sporo. To typ jedzenia, które się degustuje, smakuje każdym kubkiem smakowym. Dostarcza ono nieprawdopodobnych wrażeń.

W momencie serwowania nam potrawy kelner informował, co znajduje się na talerzu i jak potrawa została przygotowana.

Osobiście byłam urzeczona całą kolacją i niezwykle zaskoczona każdym daniem! Niektóre potrawy wyglądały zabawnie, lecz w momencie jej skosztowania, efekt zdziwienia brał górę! To niesamowite, jaką sztukę można wyczarować z prostych, rodzimych produktów!

Wizyta w Atelier Amaro nie byłaby możliwa, gdyby nie upór mojego męża, który rezerwacji próbował usilnie dokonać pół roku wcześniej. Z cudem graniczyło dogranie rezerwacji stolika właśnie w dzień dziesiątej rocznicy małżeńskiej. Niestrudzenie jednak moja połowa walczyła i nie ustępowała w wysiłkach, aby wszystko było tak, jak sobie zaplanował!



Kolację zakończyliśmy słodkim poczęstunkiem – przepysznymi pralinami z różnymi nadzieniami.
Chyba zbędnym jest pisanie, że była to niesamowita uczta smaków w niespodziance dosłownie i w przenośni! 🙂
Atelier Amaro – where nature meets science
Warszawa, Agrykola 1